O nieuchronności wojny Polski z Rosją i polskim planie zwycięstwa. Część 2
W poprzedniej części artykułu pisałem, że najbardziej obecnie prawdopodobnym scenariuszem wojny na Ukrainie jest jej zamrożenie, najpewniej w wyniku wyczerpywania się potencjałów obydwy stron. Nie oznacza to zawarcia porozumienia o charakterze politycznym, w grę wchodzi, być może, jedynie czasowe zawieszenie broni lub/i okresowe zmiany intensywności działań na froncie.
Mathew Burrows i Robert A. Manning z Atlantic Council, rozważając perspektywę zamrożonego konfliktu, dopuszczają i w tym wariancie trzy możliwości[1]. W pierwszym z nich, określanym przez nich mianem „duszenia Ukrainy”, rosyjskie siły zbrojne kontynuują presję, posuwając się na Zachód, choć znacznie wolniej niźli obecnie. Działania te, mające na celu odcięcie Kijowa od Morza Czarnego, przerywane są okresowymi pauzami w aktywnej fazie operacji, głównie w wyniku problemów z utrzymaniem przez strony potencjału bojowego na niezmienionym poziomie. Zachód nadal dostarcza Ukrainie sprzęt i zaopatrzenie, choć w ilościach raczej umożliwiających kontynuowanie obrony i przechodzenie do taktycznych kontrataków, nie zaś przeprowadzenie kontrofensywy i odbicie utraconych terenów, ale pod koniec 2023 roku, w obliczu szeregu zjawisk kryzysowych w świecie (głód i destabilizacja wielu państw afrykańskich i azjatyckich, recesja w EU) jedność umownego bloku Zachodu zaczyna się załamywać. Drugi wariant sprowadza się do pata na linii frontu, Rosja nie jest w stanie, zarówno w obliczu wyczerpywania się jej potencjału, jak i dobrze zorganizowanej obrony Ukrainy , poczynić praktycznie żadnych postępów, czemu towarzyszy pojawienie się w skali świata „partii pokoju”, grupy państw zainteresowanych zakończeniem wojny na Ukrainie. Francja i Niemcy rozpoczynają regularne konsultacje z Chinami, wspierając w ten sposób wcześniejsze inicjatywy państw w rodzaju Turcji, Indii i Kataru, zmierzające do zakończenia wojny. Trzeci scenariusz, najkorzystniejszy z punktu widzenia Kijowa, sprowadza się do przejęcia przez ukraińskie siły zbrojne inicjatywy w walce, przejścia do kontrofensywy i wyparcia Rosjan w połowie 2023 roku na linię 24 lutego. Perspektywa wejścia sił ukraińskich na Półwysep Krymski, co wywołać może odwołanie się Rosji do jej potencjału nuklearnego, aktywizuje państwa zaniepokojone takim rozwojem wydarzeń i jednocześnie zainteresowane zakończeniem konfliktu w tej fazie. Francja i Chiny rozpoczynają mediacje, pojawiają się zasadnicze różnice w obrębie koalicji Zachodu wzmagane dodatkowo zwycięstwem w wyborach uzupełniających 2022 roku kandydatów republikańskich zaliczających się do skrzydła partii opowiadającego się za zakończeniem konfliktu. Osłabiona administracja Bidena, w obliczu rozwoju wydarzeń i podziałów w obozie sojuszniczym Stanów Zjednoczonych, również obiera kurs na zamrożenie konfliktu w oparciu o zasadę status quo. W Rosji nie następują zmiany wewnętrzne, a Ukraina wychodzi z wojny osłabiona gospodarczo, ale skonsolidowana wewnętrznie, z poczuciem, iż zwycięstwo zostało jej odebrane przez sojuszników.
Ostatnie decyzje administracji Bidena, który zapowiedział, iż Waszyngton nie wyśle na Ukrainę systemów rakietowych dalekiego zasięgu w obawie, że mogłoby zostać zaatakowane terytorium Federacji Rosyjskiej, co mogłoby prowadzić do eskalacji wojny, wskazują na to, że perspektywa znaczącego wzrostu amerykańskich dostaw wojskowych dla Kijowa jest coraz mniej realna[2]. Również coraz mniej prawdopodobne wydaje tak znaczące zwiększenie skali amerykańskiej pomocy wojskowej, aby Ukraina była w stanie zbudować nową armię, której zadaniem miałoby być przeprowadzenie kontrofensywy i wyparcie Rosjan z zajmowanych terytoriów. Tego rodzaju operacja wymaga, jak szacuje Daniel Davies, podpułkownik rezerwy amerykańskich sił zbrojnych, dziś senior fellow w think tanku Defense Priorities, co najmniej 12-, a najlepiej 18-miesięcznego okresu przygotowań i skokowego wzrostu dostaw z Zachodu (m.in. 1250 czołgów, 2000 transporterów opancerzonych różnego typu, 750 haubic samobieżnych i około tysiąca ciężarówek), co dziś wydaje się mało prawdopodobne, tym bardziej że już niedługo na niekorzyść Kijowa, osłabiając determinację Waszyngtonu, będzie działać amerykański mechanizm polityczny[3]. Przede wszystkim należy się liczyć ze zmianą nastawienia opinii publicznej, co wpłynie, zmniejszając ją, na determinację polityków.
Mark Watson, australijski ekspert, dyrektor waszyngtońskiego biura think tanku ASPI, przeanalizował, jakiej ewolucji w kwestii pomagania Ukrainie podlegały poglądy Amerykanów i jak to wpływało na politykę administracji Bidena[4]. Otóż jego zdaniem przed wybuchem wojny i na początku konfliktu zdecydowana większość ankietowanych była przeciw wojskowemu, bezpośredniemu zaangażowaniu amerykańskich sił zbrojnych w konflikcie. Właśnie z tego powodu Biden wielokrotnie powtarzał: „Nie wyślemy naszych chłopców”. Wraz z upływem czasu, zwłaszcza że informacjom o bestialstwie Rosjan towarzyszyły doniesienia o sukcesach strony ukraińskiej, zaobserwowano kolejny trend polegający na wzroście poparcia, zarówno wśród wyborców demokratów, jak i republikanów, aby zwiększyć skalę pomocy dla Kijowa. W marcu 74% ankietowanych Amerykanów opowiadało się za ustanowieniem na Ukrainie „no fly zone”, a 80% było zwolennikami embarga na import rosyjskiej ropy naftowej, nawet jeśli mieliby za to zapłacić wyższą inflacją. Jednak w kwietniu, jak pisze Watson, zarysował się nowy trend. Jest on jeszcze dość słaby, większość Amerykanów nadal uważa, że Ukrainie należy pomagać, ale rośnie liczba tych, którzy są zdania, że Waszyngton robi w tej kwestii zbyt wiele. O ile w marcu takie podejście reprezentowało 7% ankietowanych, o tyle w kwietniu było to już 12%. Z majowych badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych przez firmę Morning Consult wynika, że spada też liczba Amerykanów, którzy są przekonani o tym, iż Waszyngton ma obowiązek wspierać Ukrainę. Teraz myśli tak 44% ankietowanych, wcześniej wskaźnik ten zawsze przekraczał 50%. Wśród zwolenników demokratów 57% jest nadal tego zdania, ale jeśli chodzi o wyborców republikanów, to jest to jedynie 32%. Tylko jeden na czterech badanych jest zdania, że Ameryka robi dla Ukrainy zbyt mało. Jeśli rysujące się trendy ulegną pogłębieniu, to możemy mieć do czynienia ze zmniejszeniem zapału Waszyngtonu do finansowania wojny, za to będzie rosła presja na sojuszników w celu wymuszenia większej ich partycypacji w kosztach związanych ze wspieraniem Ukrainy.
Jeśli zatem, a wiele na to wskazuje, najbardziej obecnie prawdopodobnym scenariuszem rozwoju sytuacji na Ukrainie jest zamrożenie obecnego konfliktu, co może przyjąć kształt zarówno jakiejś formuły dyplomatycznej w rodzaju Mińska III, jak i spadku intensywności działań w wyniku wyczerpywania się sił obu stron, to kluczowym pytaniem, jeśli się chce opisać przyszły rozwój wydarzeń, wydaje się kwestia, w jakim stanie obydwa państwa wyjdą z tej fazy wojny.
7. Ukraina po zamrożeniu konfliktu
Denys Szmyhal, premier Ukrainy, w artykule opublikowanym na łamach brytyjskiego tygodnika „The Economist” napisał, iż według rządowych szacunków PKB Ukrainy w tym roku skurczy się o 30 do 50%, co oznacza, że z 200 mld dolarów, bo tyle wyniósł on w 2021 roku, zostanie 100–140 mld[5]. Jeśli wojna przeciągnie się na przyszły rok, to ze względu na emigrację kilku milionów obywateli, blokadę handlu zagranicznego, zniszczenia przemysłu te perspektywy jeszcze się pogorszą. Ale to oczywiście nie koniec opisu sytuacji. W ciągu sześciu tygodni wojny straty Ukrainy z powodu zniszczeń infrastruktury, przedsiębiorstw, domów (do tej pory zniszczono 7 tys. budynków) etc. według szacunków z grubsza zamknęły się w kwocie 500 mld dolarów, a w opinii Szmyhala do końca roku może to być nawet bilion dolarów. Igor Burakowski, ukraiński ekonomista, kierujący think tankiem Instytut Badań Ekonomicznych i Konsultacji Politycznych, szacuje, że aby „odrobić” dotychczasowe straty, jakie Ukraina poniosła w czasie wojny, jej gospodarka (gdyby konflikt zakończył się jutro) musiałaby rosnąć przez najbliższe pięć lat w tempie 15% rocznie lub przez 10 lat co najmniej 7% [6].
W niewiele lepszym stanie są z oczywistych powodów ukraińskie finanse publiczne. W marcu, według oficjalnych danych, deficyt budżetowy Ukrainy wzrósł z 2,7 mld dolarów do 5 mld. A trzeba pamiętać, że mowa jest o deficycie miesięcznym. To dlatego niewiele później prezydent Zełenski powiedział, że Ukraina potrzebuje 5 mld dolarów każdego miesiąca, aby przetrwać czas wojenny. Ale ten rachunek może okazać się nadmiernie optymistyczny. Jak argumentuje w tygodniku „Dzerkało Tyżnia” Julia Samajewa, deficyt ukraińskiego budżetu w marcu wyniósł 5 mld dolarów, bo trafiły doń dochody podatkowe za okres jeszcze przedwojenny[7]. W kolejnych miesiącach strumienie podatkowe z oczywistych powodów będą się kurczyły, co oznacza, że wraz z przeciąganiem się wojny sytuacja będzie ulegała pogorszeniu. I tak o ile w kwietniu 2021 roku z tytułu podatku VAT od towarów importowanych ukraiński budżet otrzymał 28 mld hrywien, to w kwietniu 2022 było to 7,9 mld; przychody z „wewnętrznego” podatku VAT spadły z 24,7 mld hrywien w kwietniu 2021 roku do 15,6 mld w tym roku. Pozostałe dochody, w tym podatki od osób prawnych, zarówno prywatnych, jak i publicznych, również szybko spadają. W efekcie, o ile po pierwszych czterech miesiącach 2021 roku deficyt budżetu Ukrainy wyniósł 27,2 mld hrywien, to w tym roku, również po czterech miesiącach, było to 146,6 mld. Ukraina potrzebuje więcej pieniędzy, aby normalnie jako państwo funkcjonować, a ma ich coraz mniej. Rząd, jak argumentuje Samajewa, oczekuje od Banku Centralnego druku pieniędzy, ale to może oznaczać skokowy wzrost inflacji i wśród ekonomistów wzbudza oczywisty sprzeciw. Na dodatek pogarszają się perspektywy Ukrainy na pożyczenie potrzebnych jej pieniędzy na rynkach zagranicznych. Nie tylko dlatego, że dziś ukraińskimi obligacjami rządowymi handluje się na światowych rynkach na poziomie 30% ich nominalnej wartości, ale również z tego względu, że w ekspresowym tempie pogarszają się wszystkie fundamentalne wskaźniki ukraińskich finansów publicznych. Zadłużenie wzrosło tylko w kwietniu o 4%, a na koniec roku relacja długu do PKB, która przed wojną była na akceptowalnym przez rynki poziomie 50%, przekroczy 100% PKB.
Na to nakłada się trudna sytuacja ukraińskiego sektora rolniczo-przetwórczego, najsilniejszej gałęzi eksportowej kraju. Świat z przerażaniem patrzy na blokadę ukraińskich portów, bo to oznacza głód o skali, która nie wydarzyła się od czasów II wojny światowej, tym bardziej że wydajność w światowym rolnictwie spadnie z powodu braku nawozów (skokowy wzrost ich cen) i suszy w wielu krajach będących ważnymi producentami (np. Indie). A jak to wygląda z perspektywy ukraińskiej gospodarki? Ocenia się, że w tym roku Ukraina wyprodukuje 18,2 mln ton pszenicy, podczas gdy w roku ubiegłym było to 32 mln[8]. Powierzchnia zasiewów jarych, a to przede wszystkim kukurydza i słonecznik (również soja), zmniejszy się ze względu na działania wojenne o 30%. W tym roku Ukraina może zebrać tyle, aby być w stanie wyeksportować ok. 35 mln ton zboża, nasion roślin oleistych, kukurydzy, soi. Tylko że trzeba to wywieźć. Obecnie w ukraińskich portach zablokowanych jest, jak oświadczył premier Szmyhal, 90 mln ton zboża[9]. Ta wielkość wydaje się przesadzona, ale problem istnieje realnie, bo wszystkie drożne alternatywne kanały eksportu ukraińskiej produkcji rolnej (przez Polskę, przez rumuńską Konstancę czy przez bułgarską Warnę) umożliwiają obecnie miesięczny eksport na poziomie 600 tys. ton. Możliwości eksportu ukraińskiej produkcji rolnej drogami alternatywnymi, jeśli oczywiście „zagrają” negocjowane właśnie kontrakty, mogą wzrosnąć do 2 mln ton miesięcznie. Ale Rosjanie już zbombardowali most nad limanem Dniestru, łączący Odessę z portami czarnomorskimi Rumunii i Bułgarii. Ewentualne zaostrzenie sytuacji w Naddniestrzu może oznaczać, że ta droga transportu ukraińskiego zboża będzie niemożliwa do wykorzystania, a to równa się postawieniu na porządku dnia kwestii odblokowania Odessy, co może oznaczać rozszerzenie wojny albo pogodzenie się z obecną sytuacją. W efekcie tego drugiego scenariusza ukraińskie magazyny, zapełnione rekordowymi zeszłorocznymi zbiorami, będą się opróżniać bardzo powoli, co wpłynie na decyzje tamtejszych farmerów planujących jesienne zasiewy. Niewykluczone, że część tegorocznych zbiorów może się wręcz zmarnować. Zwróćmy uwagę na dodatkowe czynniki pogarszające sytuację. Po pierwsze, im bardziej na południe, tym żniwa, a co za tym idzie – siew ozimin, mają miejsce wcześniej. Nie tak jak w Polsce, gdzie zaczyna się siewy pszenicy, w zależności od regionu, od trzeciej dekady sierpnia, na Ukrainie już w lipcu rolnicy są po żniwach i pracują na rzecz plonów kolejnego roku. W realiach wojennych, kiedy to część najbardziej urodzajnych terenów rolniczych na Ukrainie wręcz objęta jest walkami, tegoroczne żniwa, a tym bardziej siew, będą bardzo utrudnione. Tym bardziej że już w całym kraju odczuwa się brak rąk do pracy i przede wszystkim brak paliwa. Kolejnym niekorzystnym czynnikiem jest to, że ukraińskie rolnictwo jest zdominowane przez wielkie holdingi, które operują na wielkich areałach (70 największych firm kontroluje przeszło 6 mln ha ziemi), a te stają się celem rosyjskich ataków i celowej grabieży. To, co w czasach pokoju było atutem, bo skoncentrowanie produkcji rolnej w wielkich holdingach umożliwiało szybką modernizację i wzrost produkcji, w realiach wojny jest obciążeniem. Mały farmer szybciej się adaptuje, operuje na małych areałach, nawet jeśli straci swe maszyny, to w skali kraju nie ma to większego znaczenia. Rosjanie celowo niszczą duże ukraińskie firmy, w tym również rolnicze, grabiąc sprzęt, zapasy i bombardując ich bazy. To też negatywnie wpłynie na zdolności produkcyjne ukraińskiego rolnictwa. Nawet jeśli ten rok oznacza w skali świata drożyznę, a z perspektywy Ukrainy znaczący spadek dochodów z eksportu produkcji rolnej, to jeśli wojna się przedłuży, przyszły rok może być jeszcze trudniejszy. Choćby z tego względu, że przyszłoroczne oziminy będą siane już za trzy miesiące. Perspektywa utraty przez Ukrainę portu w Odessie czy trwałej blokady morskiej ze strony Rosji osłabi dodatkowo ukraińskie możliwości eksportowe i zmniejszy jej konkurencyjność w związku z kosztami transportu.
Wszystko to razem wzięte oznacza, że trzeba mówić o gospodarczej, infrastrukturalnej, wręcz cywilizacyjnej degradacji Ukrainy. Już obecnie trzeba myśleć nad planem odbudowy, który w realiach ukraińskich należałoby połączyć z deoligarchizacją, co nie jest zadaniem łatwym, tym bardziej że pierwsze przymiarki władz w Kijowie do odbudowy zniszczonych miast wskazują raczej na rozluźnienie, a nie zaostrzenie procedur antykorupcyjnych i przejrzystości w zakresie zamówień publicznych[10]. Obawy związane z procesem odbudowy czują zresztą sami obywatele Ukrainy, którzy w świetle ostatnich badań opinii publicznej opowiadają się za tym, aby międzynarodowe fundusze przeznaczane na ten cel były kontrolowane nie przez Kijów, ale przez tych, którzy są donatorami. To są realne problemy, bo warto pamiętać, co stało się z międzynarodową pomocą przeznaczoną na odbudowę Iraku. Ale jeśli to kolektywny Zachód będzie kontrolował skalę pomocy i sposób jej wykorzystania, to trzeba nie tylko przygotowywać się do tego już obecnie, ale asekurować na najpoważniejsze, z punktu widzenia polskich interesów, zagrożenia. Jeśli o rozdysponowaniu kontraktów mają decydować państwa darczyńcy, to kontrakty na odbudowę raczej otrzymają koncerny z Niemiec, nawet jeśli kontrolowane są kapitałowo przez rosyjskich oligarchów, a nie firmy z Polski. Na to nakładają się naturalne opory inwestorów prywatnych przed angażowaniem się kapitałowym w kraju uwikłanym w nierozstrzygnięty konflikt, który w każdej chwili może z fazy zamrożonej przejść do intensywnej. Wydaje się zatem, że zamrożenie konfliktu będzie wpływało na tempo ukraińskiej odbudowy, głębokość działań w zakresie deoligarchizacji i walki z korupcją, co w dłuższej perspektywie spowolni zarówno proces odbudowy, jak i utrudni odtwarzanie potencjału wojskowego kraju.
O ile jednak przeciągnięcie wojny do roku 2023 i jej zamrożenie oznacza narastające zniszczenia, a w związku z tym pogłębiającą się zapaść gospodarczą i cywilizacyjną Ukrainy, o tyle psychologicznie, nawet jeśli wziąć pod uwagę zmęczenie przedłużającym się konfliktem, będziemy mieć zapewne do czynienia z odmiennym trendem.
Z pewnością na Ukrainie w wyniku trzymiesięcznej wojny znacząco już wzrosły nastroje antyrosyjskie. Symptomatyczne w tym względzie są słowa Ihora Terechowa, mera Charkowa, miasta uznawanego przed wojną za jeden z bastionów opcji prorosyjskiej, który powiedział w jednym z wywiadów, że „dziś Charków i wschód Ukrainy tak zradykalizowały się w stosunku do Federacji Rosyjskiej, że zachodniej Ukrainie jest jeszcze bardzo daleko do tego” [11]. Komentując przyszłość polityków z prorosyjskiej Opozycyjnej Platformy – Za życie, formacji, którą faktycznie kierował oligarcha i przyjaciel Putina Wiktor Medwedczuk, Terechow powiedział, że podjęta już po wybuchu wojny decyzja o zakazie jej działalności była „cudowną wiadomością”. Dodał przy tym, że „po tym, co zrobili rosyjscy agresorzy, w Charkowie i w ogóle na Ukrainie nie ma miejsca na partie prorosyjskie”. Na razie ostateczne decyzje co do kształtu ukraińskiej sceny politycznej nie zostały jeszcze podjęte, ale w Radzie Najwyższej już znalazł się projekt ustawy zabraniający kandydowania w wyborach różnych szczebli, włącznie z parlamentarnymi, wszystkim, którzy w przeszłości wybrani zostali z list formacji prorosyjskich. Obecnie 80% ankietowanych uważa, że linia polityczna prezentowana przez Zełenskiego jest słuszna i obecny obóz władzy prowadzi dla Ukrainy dobrą politykę, przeciwnego zdania jest 10% ankietowanych, podczas gdy przed wybuchem wojny proporcje układały się odwrotnie. Z innego badania, przeprowadzonego w kwietniu przez agencję Sapiens, wynika, iż coraz więcej Ukraińców podkreśla, że za okropności wojny, bestialstwo rosyjskich wojsk i samą agresję odpowiadają „zwykli Rosjanie”, a nie wyłącznie Putin i jego otoczenie. W marcu taki pogląd prezentowało 79% ankietowanych, w kwietniu było to już 84%[12]. Do państwa rosyjskiego źle odnosi się obecnie 92% Ukraińców, a ekspertów dziwi to, że nadal 2% rodaków żywi pozytywne odczucia. Zmiana i tak ma charakter tektoniczny, bo jeszcze dwa lata temu negatywnie o Rosji myślało niecałe 40% obywateli Ukrainy[13]. Nic dziwnego zatem, że jak wynika z przeprowadzonych już w maju badań Kijowskiego Instytutu Socjologii, 80% obywateli Ukrainy „pod żadnym pozorem” nie dopuszcza możliwości oddania choćby najmniejszego skrawka terytorium Federacji Rosyjskiej i chce walczyć do zwycięstwa[14]. Zmiany psychologiczne, zmiany w mentalności społecznej, myśleniu o własnej historii i miejscu Ukrainy w Europie i świecie są zresztą znacznie głębsze i można mówić o rewolucyjnym, jeśli chodzi o skalę, i ekspresowym w zakresie tempa przewartościowaniu zarówno ideologii państwowej, jak i myślenia Ukraińców o sobie. Trzeba też mieć świadomość, że Ukraina przeżywa obecnie niespotykanie silny nawrót do ukraińskości. Pozytywnie waloryzowani są wszyscy bohaterowie z przeszłości, których wpisać można w ukraiński panteon narodowy. Z innego badania opinii publicznej przeprowadzonego przez Grupę Rating wynika, że ludzie z różnych epok, o różnych poglądach i różnych drogach życiowych, których łączy jedno – oddanie idei Ukrainy – są popularni, są obecnie pozytywnie oceniani i szanowani[15]. Jest to zarówno Bohdan Chmielnicki (92% ocen pozytywnych i raczej pozytywnych), jak i Iwan Mazepa (76%), Mykoła Hruszewski (83%) i Stepan Bandera (74%). Ten ostatni jest popularniejszy pośród Ukraińców jedynie od Semena Petlury (49% ocen pozytywnych, 15% ankietowanych nie wiedziało, kto to taki). Zmianom towarzyszy pozytywne waloryzowanie ukraińskości. 87% nie żałuje, iż ZSRR się rozpadł, 44% ankietowanych uważa, że w II wojnie światowej ukraiński żołnierz walczył o wyzwolenie Ukrainy, a 39%, iż bił się „za ojczyznę sowiecką (ZSRR)”. W 2008 roku ten ostatni pogląd wyznawało 74% Ukraińców, a z pierwszą tezą godziło się 13%.
Można zatem zaryzykować twierdzenie, iż mamy do czynienia ze zdominowaniem psychologii społecznej i wyobraźni politycznej obywateli Ukrainy przez nastroje antyrosyjskie, postrzeganie obecnej wojny w kategoriach walki egzystencjalnej, co zarówno umacnia tendencje na rzecz integracji z państwami i organizacjami kolektywnego Zachodu, w tym z NATO, jak i zmniejsza ewentualną skłonność do zaakceptowania ustępstw terytorialnych na rzecz Federacji Rosyjskiej.
Sprzyja to scenariuszowi zamrożenia konfliktu w wyniku wyczerpania potencjału stron, osłabia zainteresowanie szukaniem trwałego rozwiązania o charakterze pokojowym. To zaś oznacza, że zmiana w relacji sił na rzecz którejś ze stron obecnej wojny może prowadzić do próby rewizji manu militari sytuacji na linii rozgraniczenia i odmrożenia walk. Deklaracje prezydenta Zełenskiego, który mówił o tym, że „Ukraina winna stać się Izraelem Wschodu”, a miał na myśli państwo o podobnym potencjale wojskowym, polegające na systemie obrony powszechnej, wskazuje na najbardziej prawdopodobny kierunek polityki wewnętrznej Kijowa w realiach zamrożonego konfliktu z Rosją [16]. Będzie ona zmierzała do odbudowy potencjału gospodarczego, społecznego i w następstwie wojskowego Ukrainy, po to aby doprowadzić do wyzwolenia zajętych przez Rosję obszarów. Ograniczone wsparcie ze strony sojuszników z Zachodu nie wpłynie na kierunek polityki Kijowa, a jedynie, jak ostatnio oświadczył prezydent Zełenski, wydłuży horyzont planowania i przygotowywania się do nowej wojny z Rosją [17].
8. Rosja po zamrożeniu konfliktu
Z dotychczasowych danych napływających z rosyjskiej gospodarki wynika, że w skali makro, zwłaszcza jeśli chodzi o stabilność systemu finansowego, Moskwa była w stanie skutecznie przeciwdziałać zachodniej presji sankcyjnej. Kurs rubla, co prawda przy odwołaniu się do metod administracyjnych, został ustabilizowany. W związku z wysokimi cenami na światowych rynkach węglowodorów i spadkiem importu Rosja ma rekordowe nadwyżki handlowe, które po czterech miesiącach tego roku wyniosły 133 mld dolarów, podczas gdy w analogicznym okresie roku ubiegłego kształtowały się na poziomie 39 mld[18]. Inflacja, mimo że wysoka, nie wymknęła się spod kontroli, a obserwowaną w pierwszych tygodniach wojny panikę na rynku towarów konsumpcyjnych udało się zahamować.
Nie oznacza to jednak, że średnio-, a zwłaszcza długookresowe perspektywy dla rosyjskiej gospodarki są dobre. Artem Sulianow, rosyjski wicepremier i minister finansów, przedstawił pod koniec kwietnia najnowszą prognozę, w świetle której Rosja może w tym roku zmniejszyć, w efekcie sankcji i ograniczeń, swą produkcję ropy naftowej o 17% [19]. Niewykluczone, że rosyjski polityk po prostu przytoczył szacunki Reutersa, który kilka dni wcześniej sformułował podobne oceny, argumentując, że łączne wydobycie spadnie w tym roku w Rosji do poziomu 433 mln ton, czyli z grubsza rzecz biorąc osiągnie wielkość z roku 2003. Jeśli zaś chodzi o prognozy dla rosyjskiej gospodarki, to jak szacował na niedawnym posiedzeniu Rady Ustawodawczej, które odbyło się w Petersburgu, Aleksiej Kudrin, niegdyś minister finansów, a obecnie szef rosyjskiego odpowiednika NIK, to w tym roku PKB skurczy się od 8,8 do 12,4%, a zjawiska kryzysowe potrwają półtora – dwa lata[20]. Inflacja ma mieć w tym roku ponad 20%, a interwencje z budżetu, aby stabilizować rosyjską gospodarkę, mają wynieść co najmniej 4 bln rubli. Wszystkie tegoroczne dochody budżetowe z eksportu węglowodorów, które mają osiągnąć wg planów poziom 6,3 bln rubli, mają zostać przeznaczone na bieżące potrzeby. Z tego właśnie zapewne powodu rosyjskie Ministerstwo Finansów już poinformowało, że w tym roku odejdzie od prawidła budżetowego, w świetle którego dodatkowe dochody, jeśli cena baryłki ropy przekroczy założony pułap (w tym roku jest to 44,2 dolara), przekierowywane były na uzupełnienie rezerw. Teraz mają być one konsumowane na bieżąco przez rosyjski budżet, który i tak zamknie się w tym roku „na zero”, co jest istotną zmianą, bo pierwotnie założono jego nadwyżkę na poziomie 1,3 bln rubli. Działania te oznaczają wpompowanie w rosyjską gospodarkę tylko w tym roku od 5,3 do 6 bln rubli, co mam zmniejszać recesję. Generalnie jednak Moskwa może mówić, że na razie udało jej się przetrwać „sankcyjne tsunami”, rubel jest dziś mocniejszy (choć nie jest już walutą w pełni wymienialną) niźli przed wojną, a ostatnia decyzja o obniżeniu do 14% podstawowej stopy kredytowej Banku Rosji, którą podniesiono po wybuchu wojny, jest symbolicznym sygnałem, iż Moskwa uważa się za zwycięzcę w pierwszym starciu z Zachodem. Potwierdzają to też optymistyczne komunikaty resortu gospodarki, w świetle których tempo wzrostu inflacji w Rosji spada i o ile w marcu ceny wzrosły o 7,6%, to w kwietniu było to już 1,6% [21].
Jednak o ile krótkoterminowe prognozy gospodarcze dla Rosji wyglądają korzystnie, o tyle, mimo buńczucznych zapewnień polityków, długoterminowo sytuacja nie rysuje się już tak dobrze. Przede wszystkim z tego względu, że odcięcie Rosji od zachodnich technologii, know-how i dostaw komponentów oraz podzespołów odbije się negatywnie na możliwościach sektora przemysłowego, a wydobywczy w obliczu ograniczeń związanych z sankcjami i niedorozwojem infrastruktury przesyłowej i transportowej będzie zmuszony do stopniowego zmniejszania produkcji. Tylko w wyniku wycofania się z rosyjskiego rynku firm w rodzaju Schlumbergera czy Halliburtona będzie kosztowało Rosje, w wyniku zablokowania dostępu do zaawansowanych technologii wydobywczych, spadek od 4 do 7% ich dotychczasowego wydobycia[22]. Ograniczenia rynkowe i sankcje, np. mające zostać wprowadzone w Unii Europejskiej embargo na rosyjską ropę, jeszcze pogłębią te spadki. Rosja ma też ograniczone możliwości w zakresie substytucji importu. Głównie z tego powodu, że mimo realizowanej po 2014 roku z wielką propagandową pompą polityki samowystarczalności uzależnienie Rosji od importu kluczowych komponentów wzrosło, a nie zmalało. Jak obliczyli specjaliści z moskiewskiej Wyższej Szkoły Gospodarki, import w 2021 roku był wyższy niż w 2013. Między rokiem 2015 a 2021 rosyjski eksport wzrósł o 43%, a import o 62%. O ile na początku realizowania przez Moskwę polityki zastąpienia importu własną produkcją jego wielkość w relacji do rosyjskiego eksportu wynosiła 53%, to po siedmiu latach wspierania rodzimej produkcji i odgradzania się od zachodnich dostawców było to już 60% [23].
Zachodni eksperci wojskowi już dostrzegli uzależnienie rosyjskiego sektora obronnego od importu kluczowych komponentów z państw szeroko rozumianego Zachodu. Dotyczy to zarówno bardziej zaawansowanych rodzajów broni i uzbrojenia, w tym broni rakietowej[24], jak i systemów radarowych, śmigłowców bojowych czy w zakresie obrony przeciwlotniczej[25]. Wszystko to oznacza, że wraz z upływem czasu wydolność rosyjskiego systemu przemysłowego w zakresie uzupełniania strat ponoszonych przez siły rosyjskie na Ukrainie będzie malała, co może w konsekwencji doprowadzić do nierównowagi sił na korzyść Kijowa, zwłaszcza jeśli dostawy z Zachodu nie będą ulegać zaburzeniom.
Warto też kilka chwil uwagi poświęcić w kontekście obecnej sytuacji nastawieniu do wojny rosyjskich elit i kształtowi opinii publicznej. Badania rosyjskiej opinii publicznej, zarówno przeprowadzane w pierwszych tygodniach po rozpoczęciu „specjalnej operacji” na Ukrainie[26], jak i realizowane ostatnio [27], wskazują na to, że w Rosji mamy do czynienia z efektem określanym przez socjologów „jednoczeniem się wokół flagi”. Poparcie dla Putina jest wysokie i stabilne, dyskusje w gronie specjalistów dotyczą jedynie skali tej mobilizacji rosyjskiego społeczeństwa. Przy czym nie ulega wątpliwości, że wraz z upływem czasu i docierającymi do opinii publicznej informacjami o skali strat, może następować erozja społecznego poparcia dla Kremla. Ostatnie badania rosyjskiej opinii publicznej przeprowadzone przez Centrum Levady wskazują na to, że zaczęły pojawiać się pierwsze, na razie niewielkie rysy na gmachu poparcia Rosjan dla wojny. Nadal ogromna większość, bo 74%, popiera i raczej popiera „operację wojskową” na Ukrainie, ale w porównaniu z poprzednim badaniem, które przeprowadzono w marcu, liczba wspierających wojnę spadła o 7%. Nadal zdecydowana większość Rosjan wierzy w ostateczny triumf i właściwie nie ma zwolenników poglądu, że zwycięzcą może okazać się Ukraina, a co więcej, ponad połowa ankietowanych jest zdania, że odpowiedzialność za wybuch konfliktu spoczywa na Stanach Zjednoczonych i NATO. Co ciekawe jednak, mimo intensywnej propagandy lansującej tezę o odpowiedzialności Waszyngtonu za wybuch wojny dziś jedynie 57% Rosjan zgadza się z tym poglądem, podczas gdy w połowie lutego, przed rozpoczęciem „specjalnej operacji”, przyjmowało go 60% ankietowanych [28].
W miarę upływu czasu liczba wątpiących w celowość kontynuowania wojny może rosnąć, mogą pojawić się też pierwsze symptomy podziałów w zjednoczonej obecnie rosyjskiej klasie politycznej czy ożyć tendencje separatystyczne. Pewną zapowiedzią tego rodzaju zjawisk może być próba przechwycenia przez partię komunistyczną hurrapatriotycznego elektoratu, który domaga się powszechnej mobilizacji, kontynuowania wojny z Ukrainą, aż do jej pełnego podporządkowania sobie [29].
Sytuacja na froncie, perspektywy gospodarki i analiza skutków wewnętrznych dla rosyjskiej polityki,, jakie przynieść może kontynuowanie wojny na Ukrainie, wskazują, że z punktu widzenia obozu władzy najlepszym rozwiązaniem byłoby odniesienie szybkiego sukcesu „specjalnej operacji”. Zamrożeniu działań wojennych mogłoby towarzyszyć ożywiona akcja dyplomatyczna Moskwy w stolicach państw Zachodu, której celem miałoby być wywarcie wspólnej presji na Kijów, aby doprowadzić do zawieszenia broni. Ostatnie wypowiedzi ministra Szojgu, który zapowiedział, że intensywność rosyjskich działań w Donbasie wraz z osiągnięciem granicy administracyjnej Donieckiej i Ługańskiej „republik ludowych”, propozycje wiceministra Rudenki w zakresie gotowości Rosji do powrotu do stołu rokowań, a także perspektywa „poluzowania” przez Rosję morskiej blokady Odessy, o ile Zachód zniesie antyrosyjskie sankcje[30], powtórzone zresztą przez Władimira Putina w trakcie rozmowy z premierem Włoch[31], wskazują, że rosyjska elita władzy zaczyna poszukiwać rozwiązania politycznego. Walentyna Matwijenko, kierująca Radą Federacji, izbą wyższą rosyjskiego parlamentu, wprost powiedziała w trakcie spotkania z prezydentem Mozambiku, że Moskwa „jest otwarta na negocjacje. Potrzebujemy dyplomatycznych, pokojowych rozwiązań – zaznaczyła – ale to wymaga woli obydwu krajów. Jesteśmy gotowi do negocjacji, podpisania porozumienia, które zakończy wojnę domową na Ukrainie i doprowadzi do pokoju, ale nie widzimy takiej woli po stronie Kijowa” [32].
Jednak biorąc pod uwagę kwestie natury strategicznej, przedstawiciele rosyjskiej elity są przekonani, że wojna, która obecnie przyjęła formę konfliktu z Ukrainą, jest w istocie starciem Rosja – Zachód, a ceną porażki Moskwy może być dezintegracja Federacji Rosyjskiej. Wpływa to na ocenę długości trwania konfliktu i istnienie powszechnego obecnie przekonania, że „Rosja tej wojny nie może przegrać”[33]. Oznacza to, że nawet zakończenie intensywnej fazy konfliktu na Ukrainie nie wpłynie na rewizję celów rosyjskiej polityki zagranicznej, które sprowadzają się do przekształcenia Europy Środkowej w strefę o odmiennym niźli „stare NATO” statusie bezpieczeństwa. Deklaracje w tym zakresie z grudnia ubiegłego roku Putin podtrzymał, przemawiając przy okazji rocznicy zakończenia II wojny światowej [34].
Oznacza to, że obydwie strony obecnej wojny na Ukrainie, zarówno broniąca się, jak i atakująca, zamrożenie konfliktu będą traktowały w kategoriach „pieriedyszki”, okresu, który umożliwia przygotowanie się do rozstrzygającego uderzenia. To, jak szybko dojdzie do wznowienia działań zbrojnych, zależeć będzie od potencjałów obydwu krajów, co premiuje Federację Rosyjską, wydolności i trwałości ich systemów sojuszniczych, a także sytuacji wewnętrznej. Niemal za pewnik należy obecnie uznać, że scenariusz zamrożenia konfliktu oznacza jego wznowienie w przyszłości, kwestią otwartą pozostaje jedynie określenie momentu, kiedy dojdzie do „dogrywki” i jej skali. Innymi słowy, trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy wznowienie, za jakiś czas, wojny na Ukrainie równa się konfliktowi ograniczonemu czy należy raczej liczyć się z jego regionalizacją i wciągnięciem do wojny państw najsilniej wspierających do tej pory opór Ukrainy.