Projekcja siły poprzez wartości i akcja dyscyplinująca
Po niedawnych ruchach geostrategicznych kierownictwa państwa polskiego, w szczególności po ostatnich rozmowach w Turcji i w Chinach, warto powiedzieć kilka słów o projekcji siły poprzez wartości, aby przygotować się na nadchodzącą akcję dyscyplinującą.
Henry Kissinger, bodajże w „Dyplomacji”, wyjaśnia na przykładzie Świętego Przymierza łaskawie nam panującego w Europie po kongresie wiedeńskim 1815 roku, że ustalony system międzynarodowy potrzebuje spoiwa, które będzie przybliżało strony do siebie i będzie tym samym mechanizmem mitygującym wobec mniejszych podmiotów wyłamujących się z ustalonej równowagi albo wręcz – jak w XIX wieku – eliminującym zachowania wykraczające poza dozwolony kanon.
Oczywiście to była tylko przykrywka, żeby ustabilizować równowagę pomiędzy mocarstwami europejskimi. Chodziło o to, by tłumić nagłe zmiany, rewolucje czy zjawiska niespodziewanie naruszające równowagę ustaloną w ekskluzywnym gronie wielkich mocarstw kongresu wiedeńskiego.
Sama równowaga pomiędzy mocarstwami utrzymywała się wskutek strukturalnego układu sił niezależnego od dominującej narracji. Mocarstwa dbały, by pozostał on niezachwiany jako fundament pokoju. Właśnie złamanie tej równowagi przez zjednoczenie Niemiec pogrzebało ostatecznie ład wiedeński i doprowadziło do wojen światowych.
Stany Zjednoczone jako hegemon ładu konstruktywistycznego po upadku Związku Sowieckiego również realizowały politykę promocji swoich interesów, nader często stosując przy tym hasła liberalnej demokracji, praw człowieka, wolnego rynku czy wolności przepływów strategicznych i odwoływały się do kanonu, który znamy dzisiaj pod pojęciem „wartości demokratycznych”. W ten sposób USA stabilizowały skutecznie i z gracją swoją strefę wpływów i tworzyły narzędzie do realizacji swoich interesów. Tam, gdzie górą były twarde interesy geostrategiczne USA, narracji demokratycznej nie forsowano. Arabia Saudyjska, Iran, Egipt, Pakistan czy Chiny sprzed 50, a potem sprzed 20 lat (gdy były potrzebne do balansowania Związku Sowieckiego, a potem do łatwego bogacenia się USA) były i są dobitnymi przykładami takiego postępowania Waszyngtonu.
Interesy geostrategiczne USA zawsze górują nad narracją systemową Amerykanów, gdyż bez uwzględnienia tychże interesów Amerykanie nie byliby globalnym hegemonem i nie mogliby w następstwie hegemonii promować wartości demokratycznych ze względu na brak projekcji siły. Innymi słowy najpierw było koło, a potem rower. Bez koła nie ma roweru.
Wobec słabszych graczy w systemie międzynarodowym Amerykanie nadzwyczaj często używają argumentacji z katalogu wartości demokratycznych, stabilizując ich zachowania i umacniając swoje wpływy – tak by sprawy toczyły się zgodnie z ich, to jest Amerykanów, wolą.
Nie są jednak w stanie (i nigdy nie byli) tego robić wszędzie i wobec wszystkich. Na przykład w obliczu konfrontacji z Chinami i wobec potrzeby poszukiwania sympatii sojuszników Amerykanie nie mogą swobodnie krytykować z klucza wartości demokratycznych państw najistotniejszych dla USA w rywalizacji z Państwem Środka, o których trudno mówić, by były kwitnącymi demokracjami. Chodzi o Wietnam, Indonezję, Filipiny, Tajlandię, Arabię Saudyjską, Tajwan, Koreę Południową czy nawet Japonię (wystarczy prześledzić wyniki i przebieg wszystkich wyborów oraz zachowania społeczne w Japonii po II wojnie światowej, aby ocenić, czy jest to demokracja liberalna, taka z jaką mielibyśmy do czynienia w Europie lub w USA), które są dostatecznie czytelnymi przykładami.
W czasie II wojny światowej ani Waszyngtonowi, ani Londynowi nie przeszkadzało, że Stalin jest morderczym despotą, a Sowiety są państwem totalitarnym i zaprzeczeniem wartości demokratycznych. Niemal to samo można powiedzieć o dyktatorach w Ameryce Łacinskiej, którzy obsługiwali interesy USA i otrzymywali dzięki temu poparcie Waszyngtonu.
Władze państwa polskiego bardzo rozczarowały się obecną postawą USA wobec Rosji: w czasie negocjacji New START, w obliczu przemocowych działań rosyjskich wobec Ukrainy oraz w sprawie Nord Stream 2. Rozczarowanie to było przyczyną nowego otwarcia w stronę naszego sojusznika w NATO, jakim jest Turcja.
Można powiedzieć, że Turcja realizuje własną wersję naszej przedwojennej polityki prometejskiej, rozbijając perymetr rosyjskiego imperium i rugując (również przy użyciu siły wojskowej) rosyjskie wpływy z Afryki, Lewantu i Kaukazu. Ale z drugiej strony jest krytykowana przez niektórych na Zachodzie za to, że podąża bardziej autonomiczną drogą. Czyni tak, ponieważ – jak tłumaczą nam w S&F tureccy eksperci, z którymi rozmawiamy (można obejrzeć na YT!) – Turcja już nie wierzy w przetrwanie dotychczasowej hegemonii USA i uważa, że rozpoczął się okres nowego równoważenia, poszukiwania nowego equilibrium, co zwiastuje geopolityczne turbulencje i ryzyko konfliktów. Turcy po prostu wiedzą, że tylko oni sami mogą zadbać o swoje interesy.
Na linii Ankara – Waszyngton pojawiają się napięcia, bo niezależna postawa Turcji oraz brak dawnej sprawczości Amerykanów powodują spadek wpływów USA w tym kraju i w całym regionie. Słabnięcie USA rzuca się w oczy. To zjawisko jest na rękę Rosji. Jednocześnie wcześniej wspomniana „prometejska” polityka turecka osłabia Rosję. Widać, że w geopolityce nic nie jest czarno-białe. Wraz ze zmianą korelacji sił w coraz szybciej funkcjonującym zglobalizowanym świecie sprawy stają się coraz bardzo złożone, relatywne i dynamicznie zmienne. To jest esencja postawy tureckiej w obecnych epickich czasach.
Dodatkowo Polska wykonała gest w stronę wrogiego USA Pekinu; szef polskiego MSZ spotkał się ze swoim chińskim odpowiednikiem i złożył kilka nic nie kosztujących deklaracji.
W 2018 roku pisałem w swojej książce „Rzeczpospolita między lądem a morzem”, że Polska jest „niczym moneta obracana w dłoni na różne strony i w różnych perspektywach, mieniąc się różnymi odcieniami w zależności od kąta patrzenia: od strony Atlantyku, od Pacyfiku; od zachodniej Europy i Niemiec, od Rosji; od Bałtyku, Morza Czarnego, Konstantynopola i od Wielkiego Bliskiego Wschodu. To nader wymagające położenie stanowi prymarną cechę geopolityczną całego pomostu bałtycko-czarnomorskiego, powodując przemożny nacisk zewnętrznych sił na Rzeczpospolitą. Świat znalazł się w okresie gwałtownych zmian wywołanych rosnącą rywalizacją Stanów Zjednoczonych i Chin, z Rosją w tle – która ukształtuje XXI wiek. Choć po 1989 roku wydawało się nam, że Warszawa leży całkiem blisko Atlantyku, to okazało się, że jednak geograficznie znajduje się w połowie drogi między Waszyngtonem a Pekinem. Tradycyjnie blisko położone pozostają niezmiennie Niemcy, Rosja i Turcja oraz państwa Europy Środkowej i Wschodniej, tworząc otoczenie państwa polskiego. To może oznaczać, niezależnie od naszej woli, że zawirowania zmieniającego się ładu nas dotkną. Choć – w zależności również od naszych decyzji – mogą dotknąć nas w różnym stopniu”.
Jest właśnie tak, jak wówczas napisałem. Historia dzieje się na naszych oczach. Obserwujemy pierwsze własne, jeszcze nieśmiałe próby balansowania i poszerzania wąskiego pola manewru. Należy się spodziewać akcji dyscyplinującej.
Najłatwiej będzie jej dokonać poprzez odwołanie się do wartości demokratycznych. Najłatwiej, ponieważ my, Polacy, jesteśmy zakompleksieni na tym punkcie. Czujemy się częścią Zachodu i „przedmurzem” cywilizacji broniącym jej od „Wschodu”, więc tym bardziej chcemy się pokazać jako sprawni wykonawcy „wspólnej” misji cywilizacyjnej. W istocie zachowujemy się jak grzeczni uczniowie, którzy chcą dobrze wypaść w oczach tych, którzy mają domniemany status arbitra naszego zachowania. Problem polega na tym, że chyba nikt na Zachodzie nie uważa nas za jakieś „przedmurze”, a wielu nie uważa nas nawet za część Zachodu. Poza tym zawsze chodzi o układ sił i balansowanie, a nie jakieś misje cywilizacyjne, więc nasz trud jest zbędny. Niemniej jednak łatwo rozgrywać wobec nas takie emocje, stabilizując tym samym sytuację na peryferiach nad Wisłą, by nie zakłócały (te peryferie) równoważania w wykonaniu wielkich tego świata.
Jednocześnie nasz ruch wobec Turcji ma potencjał uruchomić w nieodległej przyszłości nasze własne nowe rachuby wojskowe. To nie jest korzystne dla statusu Stanów Zjednoczonych i amerykańskich wpływów w Polsce, jeśli chodzi o politykę zbrojeniową i zakup uzbrojenia. Tym samym o kontrolę naszego zachowania w kontekście polityki bezpieczeństwa. Radziłbym naszym decydentom i wojskowym, aby jak najszybciej przeczytali wszystkie umowy z USA na zakupione i otrzymane systemy uzbrojenia i upewnili się, co jest tam nam dozwolone, a co zakazane i co jest małym drukiem, czego może nie zauważyliśmy. Teraz, gdy nadejdzie sprawdzian bojowy albo moment podjęcia własnej sygnalizacji strategicznej w nowej grze o equilibrium, może się to okazać ważne.
Sprowadzić się to może do pytania, kto trzyma klucze do magazynu z uzbrojeniem, kto kontroluje przepływy logistyki uzbrojenia i wyposażenia oraz jak się sprawy mają z legendarnymi kodami. Innymi słowy – kto decyduje o użyciu uzbrojenia, za które zapłacił polski podatnik, a politycy obiecywali, że będzie na wyposażeniu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej i będzie służyć naszym interesom.
Nieco złośliwie dodam, że radziłbym też przejrzeć umowy na systemy, które są zamówione, a będą dopiero sprowadzone. Może się okazać, że warto renegocjować pewne sprawy już teraz.
Samodzielność decyzyjna i kontrola drabiny eskalacyjnej, których podstawą jest własna kontrola świadomości sytuacyjnej, to rdzeń interesu państwa.
Najważniejsza będzie teraz w tym wszystkim szczelność i solidarność ścisłego kierownictwa państwa polskiego. Żeby nie było podatne na argumenty, które mają nas pozbawić własnej sprawczości, oraz żeby nie było rozgrywane wedle indywidualnych kalkulacji poszczególnych osób, frakcji i koterii czy wedle utrwalonych interesów. W tej konkretnej sprawie wyraża się lojalność i wierność interesom Rzeczypospolitej.
Amerykanie będą dużo mówić i pisać o wartościach demokratycznych i o powstającej „lidze demokracji” wobec rosnących w siłę Chin. Sami jednak będą musieli zabiegać o przychylność antyliberalnej Arabii Saudyjskiej, komunistycznego Wietnamu, niedemokratycznej Tajlandii i quasi-oligarchii na Filipinach. Gdyby mogli, nie pogardziliby także obróceniem przeciw Chinom Rosji – w każdym jej przejawie ustrojowym.
Szczelność kierownictwa państwa, jego solidarność oraz świadomość własnej kultury strategicznej będą zbroją, którą Rzeczpospolita musi nałożyć.
Jesteśmy Amerykanom potrzebni i to nie z powodu wartości demokratycznych, tylko z powodu naszego położenia na pomoście bałtycko czarnomorskim – kluczowego dla równowagi sił na kontynencie. Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom we wrześniu 1939 roku w obronie Polski nie z pobudek demokratycznych (bo z demokracją byliśmy wtedy mocno na bakier, w każdym razie pewno myśli się tak i myślało wówczas na Zachodzie), lecz z takiego oto powodu, że wyeliminowanie Polski lub jej podporządkowanie Niemcom nadmiernie zmieniłoby układ sił na kontynencie.
I tylko to ma znaczenie, reszta jest kwestią naszej odporności.
Pamiętajmy, że kultura strategiczna Rzeczypospolitej rodzi się także w działaniu.