Przyszła wojna i potencjał amerykańskich sił lądowych. Część 2
Armia 2030/2040 i Project Convergence
Koncepcja Armia 2030 [1], docelowa wizja amerykańskich sił lądowych, nie jest jeszcze ostateczna, ale z dostępnych dokumentów można wyciągnąć podstawowe wnioski. Analizę taką przeprowadzili autorzy piszący dla specjalistycznego portalu Battle Order [2]. Amerykańska armia (siły lądowe) przyszłości ma się składać z kilku podstawowych komponentów – formacji zadaniowych. Mowa jest o trzech ciężkich (przełamaniowych) dywizjach pancernych, których zadaniem będzie przebicie się przez linie obrony przeciwnika. Mają to być dywizje czterobrygadowe, z których trzy będą działały w ramach tzw. brygadowych zespołów bojowych (Brigade Combat Teams) z ciężkim komponentem pancernym, które budowane będą na bazie istniejących jednostek: 1. Dywizji Kawalerii, 1. Dywizji Pancernej i 34. Dywizji Piechoty. Odpowiednio wzmocnione mają one być główną siłą ciężką w amerykańskich wojskach lądowych. Ich potencjał ogniowy (artyleryjski) ma zostać rozbudowany, bo dotychczas nawet tzw. ciężkie dywizje amerykańskie były znacznie słabsze od rosyjskich, podobnie jak zdolności inżynieryjne niezbędne do pokonywania barier i rzek. Warto zwrócić uwagę na fakt, że w świetle oficjalnych dokumentów ich obszar odpowiedzialności ma obejmować od 18 do 28 km frontu, podczas gdy korpus odpowiada za odcinek o szerokości od 55 do 85 km, a armia do 250 km. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że granica NATO z Federacją Rosyjską przekracza obecnie dwa tysiące kilometrów (nawet nie licząc perspektywy członkostwa w Pakcie Północnoatlantyckim Ukrainy), to plany utworzenia przez amerykańskie siły lądowe docelowo jedynie trzech ciężkich dywizji pancernych oznaczają, że albo sojusznicy Amerykanów będą musieli wnieść w tym segmencie swoją kontrybucję, albo z wojskowego punktu widzenia NATO będzie miało jedynie ograniczone możliwości przełamania linii rosyjskich. Oczywiście można powiedzieć, i to jest prawda, że ten potencjał będzie wzmacniany przez lżejsze (o mniejszej sile ognia) formacje. W ramach planu Armia 2030 amerykańskie siły lądowe mają utrzymać dywizje w dotychczasowej nomenklaturze określane mianem pancernych (armor divisions), których docelowo będzie cztery. Mają to być formacje bardziej uniwersalne, z większą liczbą żołnierzy (choć w ich skład będą wchodziły trzy brygady), mogących się szybko przemieszczać. Analitycy portalu Battle Order zwracają uwagę na to, że trzonem amerykańskich sił lądowych w docelowym modelu Armii 2030 będą dywizje lekkie, mobilne, ale relatywnie słabo uzbrojone. Model ten będą uzupełniały dywizje szturmowa (101. Dywizja) i powietrznodesantowa (82. Dywizja). Jeśli analizować strukturę dywizji lekkich, z których każda będzie posiadała trzy brygady uderzeniowe, to warto zwrócić uwagę na fakt, że każda z nich będzie się składała z pięciu batalionów, z których jednak trzy oznaczone są jako CONUS, a dwie OCONUS. Cóż to znaczy? CONUS to termin określający przeznaczenie tych formacji i kwalifikujący je jako mające działać na kontynencie amerykańskim. A zatem jedynie dwie piąte potencjału uderzeniowego lekkich dywizji sił lądowych Stanów Zjednoczonych ma być przeznaczonych do walki na oddalonych odcinkach.
Wnioski, jakie można wyciągnąć z planowanych zmian w amerykańskich wojskach lądowych, są dość oczywiste. Zmienia się formuła dowodzenia, w związku z prawdopodobieństwem wojny na większą skalę trzeba myśleć w kategoriach teatru działań wojennych i korpusów, co powoduje, że podstawową jednostką organizacyjną ma się stać dywizja. Ale czy Amerykanie planują skokowe zwiększenie swego potencjału w tym zakresie? W 2022 roku 11 z 31 aktywnych brygad manewrowych w amerykańskich siłach lądowych można było klasyfikować jako ciężkie. W roku 2030 ma ich być 17. To nie jest mało, ale zważywszy na fakt, iż amerykańska strategia zakłada ryzyko wojny na dwa fronty i koniczność utrzymania sił na kontynencie amerykańskim, oznacza to, że w najbliższych latach trudno będzie liczyć na skokowy wzrost obecności naszego głównego sojusznika na wschodniej flance. Wręcz przeciwnie, przywiązanie do formuły lekkich dywizji, które można łatwo dyslokować na znaczne odległości, świadczy o tym, że dowództwo amerykańskich sił zbrojnych chce dysponować siłami, których będzie mogło użyć zarówno w ewentualnej wojnie z Rosją w Europie, jak i w razie wybuchu konfliktu w Azji.
W tym kontekście trzeba zwrócić uwagę na równolegle wprowadzane zmiany w modelu gotowości do działania amerykańskich sił lądowych. W 2017 roku amerykańskie siły lądowe zaczęły wdrażać nowy model gotowości, tzw. Sustainable Readiness Model (SRM), a od 2020 roku rozpoczęły one realizację tzw. Regionalnie Dostosowanego Modelu Gotowości i Modernizacji (Regionally Aligned Readiness and Modernization Model, ReARMM). Działania te są w założeniu odpowiedzią na wielokrotnie podnoszone przez przedstawicieli armii trudności w pogodzeniu obowiązków operacyjnych związanych z wysuniętą obecnością w oddalonych regionach świata oraz potrzebą ciągłych szkoleń i modernizacji. Jak publicznie argumentował generał Leopoldo Quintas, z-ca dowódcy generalnego i szefa sztabu Dowództwa Sił Armii Stanów Zjednoczonych, „jednostki wojskowe działają w środowisku nieprzewidywalności, a prawdopodobnie nawet niestabilności. Jednostki są umieszczane na misjach rotacyjnych w zależności od ich dostępności, a misje te różnią się między innymi lokalizacją, długością, obsadą, wymaganiami dotyczącymi gotowości i wyposażeniem. Modernizacja ma dziś miejsce wtedy, gdy uda nam się znaleźć okienko czasowe, w które się wpasujemy, lub równocześnie z innymi czynnościami. Każdy tydzień, miesiąc i rok nasi żołnierze mają wypełnione ciągłymi zmianami o wysokim dla żołnierzy tempie. Oni i ich rodziny mogą sobie z tym radzić, ale nieprzewidywalność powoduje niewiarygodny stres w siłach zbrojnych” [3].
W ramach modelu gotowości SRM zdecydowano się na rozpoczęcie odchodzenia od dotychczasowego modelu gotowości, w którym jedna trzecia regularnych jednostek sił lądowych realizuje misje (działania operacyjne), jedna trzecia odpoczywa po ich przeprowadzeniu i jedna trzecia przygotowuje się do ich rozpoczęcia, ćwicząc i udoskonalając swe zdolności (formuła Reset Cycle, Train and Ready Cycle i Deploy Cycle) na rzecz osiągnięcia docelowych 66% poziomu gotowości w zespołach bojowych. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że planowaną zmianę gotowości jednostek bojowych, która pierwotnie miała zostać osiągnięta w 2023 roku, ale ze względu na COVID-19 i wojnę na Ukrainie termin jej realizacji znacząco się opóźni, planowano osiągnąć dzięki odejściu od dotychczasowej uniwersalności. W świetle nowej formuły, która wiąże się w oczywisty sposób z odejściem od filozofii wojen ekspedycyjnych na rzecz rozpoczęcia przygotowań do wojny pełnoskalowej z porównywalnym przeciwnikiem, większy nacisk kładzie się na specjalizację i związki zespołów bojowych z teatrem przyszłych działań wojennych, na którym przyjdzie im działać. Nie rezygnując całkowicie z modelu rotacyjnego, amerykańskie wojska lądowe planują po pierwsze wydłużenie docelowo do roku (obecnie jest to osiem miesięcy) długości okresów rotacji na misjach operacyjnych i wyznaczanie jednostek do konkretnych obszarów. Ta zmiana ma służyć uzyskaniu niezbędnej wiedzy na temat topografii terenu, w którym przyjdzie im w przyszłości działać, środowiska społecznego, kultury i ludzi, ale również lepszemu zgraniu amerykańskich sił lądowych z wojskami państw sojuszniczych, z którymi będą w przyszłości współdziałały.
Są to z pewnością zmiany w pożądanym kierunku, ale tego rodzaju „specjalizacja” oznacza też mniejszą dostępność sił, które mogłyby działać w określonym środowisku operacyjnym. Jak się wydaje, planowane podniesienie gotowości ma być odpowiedzią na tego rodzaju ograniczenia, co jednak nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z pewnym procesem, który jeszcze nie został zakończony, a nawet jeśli założone cele uda się osiągnąć, to będziemy mieć najwyżej perspektywę amerykańskiej obecności na niezmienionym poziomie.
Założenia projektu Armia 2040 [4] wskazują na to, że w dłuższej perspektywie amerykańskie siły lądowe nie planują istotnego rozwoju liczebnego, a ich intencją jest uzyskanie przewagi nad potencjalnym przeciwnikiem w zakresie prowadzenia operacji wielodomenowych (Multi Domain Operations) [5]. Sformułowane na użytek tego projektu priorytety obejmują następujące obszary:
– uzyskanie precyzyjnych zdolności (amunicja precyzyjna) uderzeniowych dalekiego zasięgu (Long-Range Precision Fires); w ramach tego priorytetu planuje się m.in. wyposażenie sił lądowych w rakiety naddźwiękowe o zasięgu 500 km;
– rozbudowa zdolności obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej o różnym zasięgu oddziaływania;
– nowe śmigłowce, tzw. pionowzloty przyszłości (Future Vertical Lift), dzięki którym dąży się do uzyskania zarówno większej świadomości sytuacyjnej na polu walki, jak i kontroli przestrzeni powietrznej;
– zdolność do walki w systemie sieciowym, zwłaszcza w zakresie dowodzenia i łączności;
– wozy bojowe przyszłej generacji (Next Generation Combat Wehicles), autonomiczne systemy bojowe zwiększające zdolności manewrowe wojsk lądowych i realizujące zadania medyczne (ewakuacja rannych) czy logistyczne;
– programy z grupy tzw. Soldier Lethality zwiększające zarówno skuteczność działania pojedynczych żołnierzy (w ramach tego działania planuje się np. zastąpienie karabinka M4 karabinkiem Sig Sauer XM5), jak i ich ochronę, co ma w efekcie prowadzić do zmniejszenia strat [6].
W podobnym kierunku idą działania określone zbiorczym mianem Project Convergence, realizowane przez dowództwo amerykańskich sił lądowych, które samo określa te działania jako „kampanię uczenia się” i zapowiedziało ich kontynuację w kolejnych latach [7]. Tym mianem określa się coroczne ćwiczenia organizowane począwszy od 2020 roku, które mają pozwolić przetestować w warunkach zbliżonych do rzeczywistych nowe technologie wpływające na sytuację na polu walki. Ewolucja programów tych ćwiczeń, ich skali i zakresu, rzuca nieco światła na to, jak w amerykańskich wojskach lądowych postrzega się przyszłe wyzwania. Pierwsza ich edycja, zorganizowana między 11 sierpnia a 1 września 2020 roku, w której uczestniczyło 500 żołnierzy, miała m.in. na celu przetestowanie zmian w sposobie prowadzenia operacji i ocenę, w jaki sposób armia postrzega, ocenia i podejmuje decyzje w zakresie przeciwdziałania zagrożeniom ze strony wroga. Chodziło także o „budowanie zaufania dowódców i żołnierzy do nowych technologii” i „ocenę wpływu zmian w sposobie walki na organizację zespołów bojowych”. W kolejnych ćwiczeniach, zorganizowanych w roku 2021 roku, które trwały niemal miesiąc (od 12 października do 10 listopada), przeprowadzonych w ramach tego projektu uczestniczyło już siedem tys. żołnierzy, którzy mieli do dyspozycji 900 różnych systemów zbierania danych i testowali 107 nowych technologii. Jednym z głównych celów tych ćwiczeń było sprawdzenie zdolności do penetracji systemów antydostępowych A2/AD wroga, a także sprawdzenie przydatności nowych technologii do realizacji operacji wielodomenowych. Nacisk położono na świadomość sytuacyjną, zdolność do zbierania i przetwarzania lawinowo rosnącego strumienia informacji; testowano także przydatność sztucznej inteligencji, uczenia maszynowego i systemów autonomicznych. W kolejnych ćwiczeniach w ramach tego projektu, które odbyły się w 2022 roku, wzięły udział odziały z państw sojuszniczych – Kanady, Australii, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii, co wskazuje zarówno na rozszerzanie projektu, jak i na dążenie dowództwa amerykańskich sil lądowych do poprawy zdolności współdziałania na współczesnym, szybko zmieniającym się polu walki [8].
Jak te plany wpisują się w omawiane przeze mnie wcześniej kwestie związane ze zmianami na polu walki, wzrostem znaczenia świadomości sytuacyjnej, możliwości rozpoznania i precyzyjnego kierowania ogniem na dużej głębokości, co wymusza zmianę systemu dowodzenia? Wydaje się, że odpowiedź jest prosta. Otóż Amerykanie są zainteresowani dostarczaniem nowych zdolności, związanych z odwoływaniem się do zaawansowanych technologii. Bez takich możliwości na współczesnym polu walki nie ma się wielkich szans na zwycięstwo. Wojna na Ukrainie dobitnie to pokazała. Ale konflikt ukraińsko-rosyjski uświadomił wojskowym planistom jeszcze jedno. Nie ma mowy o krótkich, chirurgicznych uderzeniach i wygraniu przyszłej wojny w kilkadziesiąt dni. Dążąc do uzyskania przewagi przez odwołanie się do zaawansowanych technologii, trzeba jednak pamiętać, że wojna może być długa i wyczerpująca, będzie wymagać zaangażowania wielkich sił i może się ciągnąć nawet latami. Nie da się jej wygrać, kiedy się ma odchudzone armie ekspedycyjne i słabe zaplecze, zarówno przemysłowe, jak i w zakresie przeszkolonej rezerwy. Masa i manewr nie umarły, choć walczy się zupełnie inaczej niż w czasie II, a tym bardziej I wojny światowej. To, co wynika z planów reorganizacji i rozbudowy amerykańskich wojsk lądowych, to przede wszystkim to, że Waszyngton nie ma zamiaru godzić się na sytuację, w której główna kontrybucja będzie spoczywała na Stanach Zjednoczonych. Z pewnością nie, jeśli chodzi o ciężkie siły lądowe, które miałyby bronić granic państw NATO i wykrwawiać się w atakach na rosyjskie linie obrony. Amerykanie deklarują gotowość „dostarczenia” nowych zdolności, zawansowanych technologii i myśli wojskowej, co umożliwi prowadzenie operacji wielodomenowych. Bardziej chcą dowodzić, niż odpowiadać za główny ciężar walk. To dlatego tak kibicują rozbudowie potencjału sił lądowych armii europejskich i krytykują np. Brytyjczyków, że ci zmniejszają swą armię. To pozwala nam też zrozumieć, dlaczego chcą przekonać Niemców do zmiany ich polityki w zakresie obronności. W czasach zimnej wojny niemieckie siły lądowe były ośmiokrotnie większe niż obecnie, a możliwości demograficzne, finansowe i gospodarcze Republiki Federalnej nie uległy zmniejszeniu. Amerykanie nie bardzo wierzą dziś, że państwa naszego regionu – Polska, Rumunia i Ukraina, bo tylko one z punktu widzenia potencjału demograficznego mają taką zdolność – zastąpią Niemcy. Jeśli jednak Berlin będzie nadal pozorował zmiany, to w Waszyngtonie staną przed koniecznością wyboru – albo zwiększyć własną kontrybucję (większy kontyngent żołnierzy), albo postawić na inne państwa. Ryzyko nieadekwatnej odpowiedzi na zagrożenie ze strony Rosji jest zbyt duże, aby przyglądać się temu bezczynnie. Osobną kwestią, którą pozostawię w tym miejscu bez odpowiedzi, jest pytanie, czy odpowiada nam rola, ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu, „dostawcy mięsa armatniego”, ciężkich jednostek, które będą, krwawiąc, przełamywać rosyjskie linie obrony.
CZĘŚĆ 1