Rude bezdroża Afryki
Jestem w Afryce. Po raz pierwszy w tej subsaharyjskiej. Postanowiłem o tym napisać, delikatnie stąpając po nieznanym mi lądzie.
Podróżuję intensywnie i mam nadzieję, że z czasem zobaczę dużo więcej, bo „organiczność” Afryki bardzo mi się podoba. Pierwsze wszechogarniające wrażenie to właśnie organiczność tego kontynentu. Gdy piszę te słowa w afrykańskim autobusie, mija nas człowiek na rozklekotanym motorze, na którym wiezie ułożoną w poprzek pokaźną kanapę! Co się wszędzie rzuca w oczy, to fatalne drogi o rudym, lekko czerwonawym kolorze. Dróg nowoczesnych jest mało i są źle utrzymane, powszechne jest powolne podróżowanie wyboistymi, pełnymi dziur i niespodzianek nieasfaltowanymi drogami, wokół których ciągną się parterowe zabudowania, gdzie ludzie mieszkają, mają swoje warsztaty, sklepiki i miejsca wszelkiego rodzaju aktywności.
Afryka to bezdroża, rudy kolor dróg, niezwykłe odcienie tutejszego świata, wszędobylska blacha falista i wreszcie ogrom, z którego nie zdajemy sobie w Europie sprawy, kiedy patrzymy na atlasy i globusy, które tradycyjnie „pomniejszają” ten kontynent.
Prawdziwa Afryka zaczyna się za Saharą, bo to dopiero Sahara jest faktyczną przeszkodą, oddzielającą „światy” i kontynenty. Morze Śródziemne jest raczej łącznikiem komunikacyjnym światów, a jeśli coś oddziela, to najwyżej jako fosa, którą łatwo pokonać. Wiedzieli o tym starożytni i dla nich Europa i rzymskie imperium kończyły się gdzieś w piaskach Afryki Północnej. Bariera Sahary jest potężna, ale nie ultraszczelna, poza tym można ją przecież opłynąć: przez Kanał Sueski od XIX wieku i przez Ocean Indyjski w kierunku południowym, a nawet (choć nie jest to łatwe) Nilem – w górę tej potężnej rzeki, w kierunku równika i wielkich jezior afrykańskich. Można oczywiście opłynąć Afrykę od zachodu szlakiem portugalskich żeglarzy, wzdłuż zdradzieckiego zachodniego wybrzeża, Wysp Zielonego Przylądka, dając się ponieść zimnym wodom i prądom południowego Atlantyku.
Przez barierę Sahary karawanami, ale także szlakami morskimi napierał na Afrykę świat islamu i chrześcijaństwa, trwał pochód morskich imperiów handlowych, arabskich kupców i europejskich kolonizatorów, wszystkich handlujących licznymi dobrami Czarnej Afryki, zwłaszcza czarnymi niewolnikami.
Tutejsi ludzie mówią, że ich Afryka jest bardzo różnorodna. To Afryka Zachodnia z jej czarami, okultyzmem, dzikością, demonicznymi maskami i kolorowymi strojami i Afryka Wschodnia – jakoś bardziej brytyjska i jednocześnie bardziej miejscami arabsko-islamska, z nieodmiennie fatalną infrastrukturą, acz nadal widocznymi śladami brytyjskiego panowania. Afryka pustyń, równin i lasów równikowych, tętniąca życiem, najczęściej fatalnie rządzona, nader często przez różnych watażków i ich krewnych, kiedyś wymienianych demonstracją siły jednej lub dwóch kompanii francuskich spadochroniarzy, którzy pojawiali się nagle w stolicy kraju afrykańskiego, gdy tylko w Paryżu uznano, że watażka przestał obsługiwać interesy Francji. To wreszcie Afryka pokładów miedzi i kobaltu oraz rozmaitych bojówek w Kongu czy namiastek modernizacji w dzisiejszej Rwandzie. Ale przede wszystkim i to wszędzie Afryka to kontynent potężnej eksplozji demograficznej, która wywrze wpływ na naszą położoną daleko na półkuli północnej Europę.
Wszędzie, gdzie mieszkają ludzie, widać dzieci i jeszcze raz dzieci, nader często bose. Mnóstwo dzieci. Wzdłuż rudych dróg widać także chińskie firmy budowlane, inwestycje, podróżujących chińskich inżynierów z rodzinami, w tym z chińskimi dziećmi, którzy rozglądają się po okolicy.
Singapurski myśliciel Kishore Mahbubani mówi przekonująco, że Chińczycy przynajmniej mają pomysł na Afrykę. Budują tam drogi, by mieć dostęp do surowców oraz wpływ na lokalne elity, by móc przenieść do Afryki tanią produkcję własną, z której sami byli znani przez dekady. Afryka ma w tym modelu pracować na Chiny, ale pracować u siebie, a nie emigrować wskutek eksplozji demografii przez fosę Morza Śródziemnego. Czy Zachód ma jakiś lepszy pomysł na ogromny ląd, który według Mackindera stanowił wraz z Eurazją część wyspy lądu – najważniejszego miejsca na świecie, wokół którego pływają potęgi oceanu światowego? A według Haushofera, gdyby tylko Niemcy wygrali wojnę światową, Afryka byłaby wielkim obszarem rolniczym, ciepłą farmą produkującą żywność dla europejskiego kontynentalnego imperium niemieckiego.
No, ale Brytyjczycy nie mogli na to pozwolić. Nie po to wokół południowej i wschodniej Afryki powstała wielka linia komunikacyjna brytyjskiego imperium morskiego z jej licznymi portami węglowymi i budynkami administracji kolonialnej na wybrzeżach powoli wrastających w głąb Czarnego Lądu. Od XIX wieku kluczowa stała się prawdziwa arteria życia imperium – Suez. Zwiększył on znaczenie Morza Śródziemnego, Gibraltaru, Sycylii, Malty, Krety, Aleksandrii i Adenu. Ocean Indyjski stał się w XIX wieku morzem wewnętrznym imperium brytyjskiego. Od wschodu porty dominium australijskiego, na północy brytyjskie Indie i Singapur, brytyjskie Diego Garcia w zachodniej części i porty Morza Czerwonego, do tego obecność Brytyjczyków w Persji i Mezopotamii oraz wpływy na Półwyspie Arabskim.
Wystarczyło, że pojedyncze okręty Royal Navy co jakiś czas pojawiały się w Mombasie i Adenie, by wszyscy pamiętali, kto kontroluje wejście na akwen i wyjście z niego, a tym samym przepływy strategiczne Afryki i jej handel. Dziś Amerykanie nie bez przyczyny w ramach porozumienia AUKUS chcą utrzymywać w Port Stirling w zachodniej Australii swoje atomowe okręty podwodne. Chcą w ten sposób móc przecinać chiński ruch morski z portów Afryki, Bliskiego Wschodu i Europy do Chin.
Naturalną odpowiedzią Chin będą ich własne porty i obecność morska w Afryce. Nie tylko w Dżibuti, Kenii czy Sudanie. Może i w Namibii w Afryce Zachodniej, a w przyszłości może jeszcze dalej na północ. Gdyby Chińczycy chcieli zrealizować to, o czym mówi Mahbubani, będzie to nieodzowne.
Może zanim do tego dojdzie, sytuacja między Chinami a USA się wyjaśni, w ten czy w inny sposób. Tymczasem Afryka wciąż chyba nie ma pomysłu na siebie pomimo 60 już lat niepodległości większości krajów kontynentu.