Polska na Ukrainie – projekt Strategy&Future
Już od dawna postulowaliśmy w Strategy&Future zwiększenie naszej aktywności „na kierunku wschodnim”, w szczególności na Ukrainie. Pisaliśmy o wadze polityki, której celem jest utrzymanie Rosji poza systemem europejskim, czego Polska bez udziału Ukrainy nie jest w stanie osiągnąć. Podkreślaliśmy znaczenie łańcuchów zaopatrzeniowych oraz kontroli nad strumieniami dóbr i towarów.
Latem ubiegłego roku postulowaliśmy zbudowanie polskiej strategii w związku z przyjętą przez Radę Najwyższą ustawą uwalniającą rynek ziemi na Ukrainie, opisywaliśmy zapowiedzi wielkiej prywatyzacji formułowane przez ekipę Zełenskiego. Gdyby wówczas władze Rzeczypospolitej podchwyciły choć część naszych propozycji i rozpoczęły działania, to dziś sytuacja, również jeśli chodzi o polskie interesy, mogłaby wyglądać nieco lepiej.
Wojna zmieniła wiele, również skokowo poprawiając strategiczną i polityczną pozycję Polski w relacjach z Kijowem, czego dowodem jest choćby przyjęta przez Radę Najwyższą ustawa nadająca obywatelom Rzeczypospolitej specjalny, uprzywilejowany, status [1]. Tysiące osobistych świadectw i badania opinii publicznej wskazują na to, że Polska i Polacy stali się w oczach obywateli Ukrainy najbliższymi, wyjątkowymi partnerami, sojusznikami i przyjaciółmi. Oczywiste jest też, że bez wojskowego i logistycznego wsparcia Polski kontynuowanie walki przez ukraińskie siły zbrojne byłoby znacznie trudniejsze, jeśli w ogóle byłoby możliwe. To jedna z ważnych lekcji wojny na Ukrainie. Obecnie Ukraińscy przedsiębiorcy, przygotowując się do odbudowy kraju, mówią [2] o konieczności zbudowania alternatywnych wobec tych, które do tej pory wiodły przez czarnomorskie porty, kanałów logistycznych, co z oczywistych powodów również zwiększa znaczenie Polski. Więzi sympatii, kapitał polityczny, znaczenie logistyczne i bezpośrednie wsparcie wojskowe – to wszystko są czynniki, które mogą zwiększyć możliwości polskich przedsiębiorców w czasie zbliżającej się odbudowy Ukrainy. Już obecnie należy, jak zauważył komentator „Financial Times” [3], zacząć się do tego przygotowywać, bo plany odbudowy winny być opracowane, zanim jeszcze nastanie pokój. Tak w jego opinii było w czasach II wojny światowej, kiedy powstawały zręby planu Marshalla, podobne działania podjęto w trakcie wojny w Korei. Jednak różnica między obecną sytuacją, w jakiej znalazła się Ukraina, a historycznymi planami odbudowy jest zasadnicza. Otóż władze w Kijowie obliczają, że odbudowa kraju z obecnych zniszczeń będzie „kosztowała” co najmniej 750 mld dolarów, podczas gdy skala ekonomicznego zaangażowania Zachodu, zarówno w związku z planem Marshalla, jak i odbudową potencjału w Korei Południowej po wojnie, była znacznie mniejsza. Eksperci „Financial Times” obliczyli [4], że na odbudowę Europy po zniszczeniach II wojny światowej Amerykanie w ramach planu Marshalla przekazali w przeliczeniu na dzisiejsze ceny 156 mld dolarów, rozmaite formy pomocy dla Afganistanu osiągnęły łączną wartość 195 mld, dla Iraku zaś 292 mld. Skala potrzeb będzie zatem większa niźli kiedykolwiek w historii, a to oznacza zarówno większe szanse, jak i znacznie poważniejsze wyzwania.
Jesteśmy w Strategy&Future przekonani, że Polska nie może tej szansy zaprzepaścić. Odbudowa Ukrainy, w którą winniśmy się zaangażować, daje możliwości zarówno przezwyciężenia geostrategicznych skutków upadku I Rzeczypospolitej, co osiągnąć można wyłącznie przez trwałe wypchnięcie Rosji z polityki europejskiej, jak również, w perspektywie generacyjnej, umożliwia nam gospodarczy i cywilizacyjny skok, dający szansę zarówno przebudowy relacji w Unii Europejskiej na bardziej partnerskie, jak i wejścia naszej ojczyzny do grona 20 najpotężniejszych gospodarek świata.
Z tego też powodu postanowiliśmy zainicjować w ramach S&F nowy projekt, który roboczo zatytułowaliśmy „Polska na Ukrainie”. Apelujemy do naszych subskrybentów, czytelników i słuchaczy, zwłaszcza przedsiębiorców, aby opisując realia branż, w których działają, i dotychczasowe doświadczenia związane z próbami wchodzenia na rynek ukraiński, formułowali zadania pod adresem administracji publicznej. Chcemy pokazać, że polskie firmy, zarówno prywatne, jak i publiczne, są już w skali europejskiej na tyle dużymi graczami, iż samodzielnie lub tworząc konsorcja kapitałowe, mogą myśleć o trwałym usadowieniu się na ukraińskim rynku. Mamy doświadczenie, mamy wiedzę, mamy kapitał i kadrę, w porównaniu z rywalami z Niemiec czy Francji brakuje nam jednego: zazwyczaj nie jesteśmy (mam na myśli naszych przedsiębiorców) w sposób konsekwentny wspierani przez państwo polskie. I to chcemy zmienić. Chcemy napisać, co administracja publiczna w Polsce, a więc nasze państwo, winna zmienić w swej polityce, ale konkretnie, bez ogólnego „ideolo”, aby udział polskich firm w odbudowie Ukrainy był zarówno korzystny z perspektywy Kijowa, jak i stał się dla naszej gospodarki czynnikiem przyspieszającym rozwój, modernizację i wzrost. Apelujemy zatem o udział w naszym przedsięwzięciu.
Dlaczego roztropne zaangażowanie państwa polskiego w to dzieło, polegające na wspieraniu inwestycji prywatnego kapitału na Ukrainie, jest niezbędne? Zacznijmy od kwestii teoretycznych. Michael J. Mazarr, w przeszłości pracownik naukowy US Army War College, obecnie w RAND, przez ostatnie 15 miesięcy szukał wraz z grupą innych badaczy odpowiedzi na pytanie, co powoduje, że jedne narody rozwijają się szybciej, osiągają lepszą pozycję w skali globalnej i wygrywają rywalizację, a inne w realiach trwającego ciągle współzawodnictwa tracą. Analizy te były prowadzone na zamówienie Office of Net Assessment, kluczowej komórki amerykańskiego planowania strategicznego, co notabene uzmysławia nam, że strategia w rozumieniu Anglosasów to coś znacznie więcej niż wyłącznie sprawy związane z kwestiami wojskowymi. Wynikiem ich pracy jest bardzo obszerny, liczący 406 stron raport [5]. Zapewne mało kto w Polsce przeczyta tę pracę, a w kręgach politycznych, zarówno rządowych, jaki i tym bardziej opozycyjnych, z pewnością nie przeczyta jej nikt. Jednakże Mazarr opublikował [6] w prestiżowym „The Foreign Affairs” znacznie krótszy artykuł na ten sam temat, którego lektura stanowi dogodny punkt wyjścia do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co powoduje, że jedne narody wygrywają w międzynarodowej, historycznej rywalizacji, a inne przegrywają. Główny wniosek, który sformułowali amerykańscy naukowcy w swym raporcie, brzmi następująco: „W walce o przewagę między potęgami światowymi to nie potęga militarna czy gospodarcza ma decydujące znaczenie, ale podstawowe cechy społeczeństwa: cechy narodu, które generują produktywność ekonomiczną, innowacje technologiczne, spójność społeczną i wolę narodową”. Historyczni zwycięzcy, jak argumentuje Michael Mazarr, mogą przegrywać bitwy, nawet wojny, mogą tracić sojuszników, walczyć w osamotnieniu, a mimo to w ostatecznym rachunku mogą okazać się zwycięzcami. Zdaniem ekspertów RAND, którzy w tym celu przeprowadzili cała serię analiz przypadków historycznych, badań politologicznych i ekonomicznych, o przewadze w wymiarze historycznym decyduje kombinacja kilku, a precyzyjnie rzecz ujmując – siedmiu, czynników, które mają kluczowe znaczenie. Są to: ambicje i wola działania, silna tożsamość i narodowa spójność, wspólny pogląd na temat szans i obszarów sukcesu, aktywne państwo, efektywne instytucje (zarówno społeczne, jak i państwowe), uczące się i łatwo adaptujące w nowych sytuacjach społeczeństwo, a także kultura rywalizacji i pluralizmu. Przy czym każdy z tych czynników ma znaczenie i chodzi o odpowiednią ich mieszankę, w której efekty synergiczne będą prowadziły do zwiększania możliwości danego narodu. Społeczeństwo wewnętrznie skłócone i podzielone w zakresie diagnozy najlepszej strategii politycznej w dłuższej perspektywie, nie doraźnie, wiele w historycznej rywalizacji nie osiągnie. Ale nawet największy stopień zespolenia celów i wysiłków narodowych też niewiele da, jeśli nie będzie się dysponowało sprawnym, nowoczesnym państwem, które aktywnie i w rozumny sposób będzie wzmagało i promowało narodowe cele.
Amerykanie usilnie podkreślają znaczenie odpowiednio ukształtowanej równowagi tych czynników, argumentując, że „społeczeństwa konkurencyjne bywają otwarte, tolerancyjne, pełne energii intelektualnej i zaangażowania w naukę; mają silne poczucie własnej roli w świecie oraz poczucie misji lub wolę działania; prawie zawsze korzystają z silnych instytucji publicznych i prywatnych, a także z aparatu państwowego, który aktywnie promuje ich przewagę; ucieleśniają pluralistyczne zderzenie idei i zdolność ludzi z różnych środowisk do oferowania swoich talentów i osiągania sukcesów. Tę specyficzną mieszankę cech nazywamy duchem renesansu. Jeśli energii i ambicji społeczeństwa nie będzie towarzyszyło silne i aktywne państwo, to w wymiarze historycznym szanse na sukces w międzynarodowej rywalizacji będą mniejsze. A zatem liczy się obszar woli, poczucie wspólnoty celów i aspiracji, ambicje polityczne i narodowe, które muszą wspierać silne i sprawnie działające instytucje publiczne. Ten miks jest zaczynem sukcesu, choć oczywiście nie jest jego gwarancją. Jednakże brak poczucia wspólnoty, podziały, konflikty wewnętrzne, brak zgody co do najbardziej optymalnej wielkiej strategii narodowej jest pewnym źródłem porażki.
Jak argumentuje w swym artykule Mazarr, „prawdopodobnie podstawą wszelkich form względnej siły narodowej jest jakaś wersja ambicji narodowych”. Mowa jest tu o motywującym jednostki i całe społeczeństwa poczuciu misji, wspólnym dążeniu do spajającego naród celu i woli osiągnięcia sukcesu. Oczywiście łatwo w tym obszarze zejść na manowce, historia zna wiele przykładów, kiedy przekonanie o własnej wyjątkowości i dążenie do zajęcia uprzywilejowanego miejsca w rodzinie narodów prowadziło do tragedii o wymiarze globalnym. O tych zagrożeniach trzeba zawsze pamiętać, ale nie o to w tym wypadku chodzi. Myślę, że amerykańscy badacze mają na myśli wspólny cel zespalający zabiegi całego pokolenia i motywujący społeczeństwo do większego wysiłku. Mazarr pisze, że „rozwijanie narodowych ambicji wymaga zaangażowania całego narodu w zdobywanie wiedzy o świecie i wspólnej woli wpływania na niego: odkrywania i kontrolowania, rozumienia i kierowania. Ten impuls może łatwo zadziałać nie tak. Nadmierna ambicja narodowa jest powszechną drogą do porażki, czy to poprzez niszczycielskie wojny z wyboru, czy imperialne podboje, które nadmiernie rozpraszają zasoby narodu i wywołują negatywne reakcje. Jednak bez takich ambicji kraje rzadko budują wydajne „silniki gospodarcze” i technologiczne lub zwyciężają w rywalizacji o władzę”. Ambicje nie gwarantują sukcesu, jeśli nie towarzyszy temu inkluzywne, otwarte społeczeństwo, tworzące dogodne warunki do rozwoju kapitału ludzkiego. Nadmierna hierarchizacja, systemy dziedziczenia wpływów, znaczenia i pozycji, przewaga podejścia korporacyjnego, ale również nadmierna nierówność dochodowa ostatecznie zmniejszają witalność społeczną, konserwując struktury władzy i wpływów, a przez to osłabiają siłę państwa. Jak dowodzą eksperci RAND, „społeczeństwa wysoce konkurencyjne również odnoszą korzyści z pewnej wersji aktywnego państwa: spójnego, potężnego, ukierunkowanego na cele i skutecznego rządu, który inwestuje w zdolności krajowe i korzystne cechy społeczne”. A zatem nie „wolna ręka rynku”, likwidacja państwa czy stopniowe jego wycofywanie się na pozycje „nocnego stróża” stanowią źródło historycznego sukcesu, ale wręcz przeciwnie – państwo aktywne, broniące narodowych interesów, choć niekoniecznie omnipotentne, chcące rozwiązać wszystkie problemy. Podobnie jak w poprzednich obszarach, i tu chodzi o znalezienie najlepszego, indywidualnego modelu, w którym synergie – siły i dynamizmu społeczeństwa byłyby wspierane, a nie ograniczane przez silne i sprawnie działające państwo. Taki rozumny system równowagi musi się opierać na sprawnych instytucjach, zarówno społecznych (rodzina, szkoła), jak i publicznych, choć niekoniecznie będących domeną państwa czy administracji (parlament, system sądowniczy, system finansowy). Towarzyszyć temu winien społeczny szacunek i uznanie dla nauki i samego procesu uczenia się.
Musimy też dostrzec w tym kontekście zapowiedzi pozytywnych przemian na Ukrainie, mieć świadomość fundamentalnych decyzji, przed których podjęciem stoi tamtejsza klasa polityczna, i rozlicznych szans, które jeśli zostaną przez nas prawidłowo wykorzystane, mogą na lata zaprogramować rozwój zarówno Polski, jak i Ukrainy. O planach reform [7] zapowiedzianych przez wicepremier Julię Swiridenko, które jeśli się powiodą, będą wolnorynkowym przełomem, pisałem już niedawno w S&F. Teraz ukraiński rząd zapowiada przyspieszenie programu prywatyzacji powszechnej. [8] Rada Najwyższa uchwaliła ustawę o szybkiej prywatyzacji [9], a już w tym miesiącu rząd zapowiedział likwidację lub przekazanie do sprzedaży 420 przedsiębiorstw. Docelowo z obecnych 3,5 tys. przedsiębiorstw państwowych (z których 1,8 tys. już nie pracuje, choć nadal posiada majątek) w rękach państwowych ma pozostać około setki. Julia Swiridenko deklarowała też gotowość rządu do przyjęcia, w odniesieniu do nowych inwestorów zagranicznych, jurysdykcji brytyjskiego systemu prawnego, aby gwarantować w ten sposób bezpieczeństwo obrotu i inwestycji. Trzeba też dostrzec, iż ukraińscy publicyści, specjalizujący się w kwestiach ekonomicznych, popierając prywatyzacyjne plany ekipy Zełenskiego, uzasadniają niezbędny radykalizm i konieczność przeprowadzenia głębokich, a nie pozorowanych zmian potrzebami w zakresie odbudowy kraju. Gleb Kanewskij, kierujący organizacją State Wath, napisał [10], że prywatyzacja mienia publicznego winna być metodą mobilizacji zasobów własnych Ukrainy w związku z potrzebami odbudowy i obawami, czy fundusze międzynarodowe, które Kijów ma zamiar pozyskać, okażą się adekwatne do potrzeb. Balázs Romhányi, dyrektor budapeszteńskieg Fiscal Responsibility Institute, opublikował na łamach „Dzerkała Tyżnia” artykuł, który wzbudził dyskusję w ukraińskim środowisku eksperckim i politycznym, a przedstawione propozycje zostały potraktowane poważnie, jako jedna z opcji instytucjonalnych, w jaki sposób Ukraina winna przystąpić do odbudowy i jak pozyskać przychylność rynków kapitałowych. Romhányi zaproponował wyrzeczenie się na jakiś czas przez Ukrainę części jej ekonomicznej suwerenności [11]. Miał on na myśli dobrowolne podporządkowanie się Kijowa nadzorowi międzynarodowych „komitetów sterujących”, w skład których weszliby reprezentanci państw udzielających Ukrainie pomocy, a także przyjęcie, w całości obowiązujących w Unii Europejskiej przepisów, głównie o charakterze antykorupcyjnym. W tym wypadku nie chodzi o implementowanie wszystkich propozycji węgierskiego finansisty do ukraińskiego systemu prawnego, ale o gotowość klasy politycznej w Kijowie do rozpatrywania tak daleko idących pomysłów w kategoriach racjonalnych opcji politycznych. Wojna zmieniła również wiele w myśleniu samych Ukraińców o przyszłości ich państwa. Chcą silnego zakorzenienie w instytucjonalnym świecie Zachodu, odejścia od systemu oligarchicznego, wyrównania szans rozwojowych, również w sensie społecznym, i zerwania z tradycją budowania gospodarki w oparciu o układ, kryszę i powiązania. Wydaje się zatem, że tego rodzaju presja społeczna stanowić może, jeśli zostanie odpowiednio wzmocniona i ukierunkowana, konieczną gwarancję przyspieszenia i utrwalenia zmian na Ukrainie.
Warto jeszcze w kontekście szansy dla polskiego biznesu wspomnieć o dwóch kolejnych zjawiskach. Europę czeka najpoważniejszy od dekad kryzys energetyczny. Nie chodzi w tym wypadku o perspektywę racjonowania energii, ale zmieniające się relacje cenowe, które wpłyną na konkurencyjność europejskich gospodarek. Jeśli obecnie cena energii elektrycznej w Niemczech jest 1000% wyższa niźli średnia z lat 2010–2020, to trudno nie spodziewać się rewolucyjnych zmian. Jaki ma to związek z Ukrainą? Otóż dziś Ukraina produkuje więcej energii, niż zużywa, i jest w związku z tym gotowa eksportować 30% tego, co wytworzyła, tym bardziej że w związku z rozwiniętym sektorem energetyki jądrowej ma czterokrotnie mniejsze koszty [12]. Podobną sytuację mamy na rynku pracy. Poziom bezrobocia wzrósł na Ukrainie w drugim kwartale tego roku do 35% [13], realne dochody spadną w związku z tym do końca roku, jak się szacuje [14], o 27%, a w końcu 2024 roku nadal będą niższe niźli przed wojną. Oznacza to, że w dającej się przewidzieć perspektywie migracyjna presja ze strony Ukrainy nie osłabnie, a Polska, mająca najniższą (zaraz po Czechach) w Unii Europejskiej stopę bezrobocia, w związku z bliskością geograficzną i kulturową będzie głównym kierunkiem przemieszczania się obywateli Ukrainy. Już obecnie polski sektor przemysłowy pracuje również na potrzeby rynku ukraińskiego, zarówno jeśli chodzi o artykuły konsumpcyjne, jak i inne, w tym wojskowe. Następuje połączenie systemów logistycznych, mowa jest o wspólnych przedsięwzięciach, w tym o polsko-ukraińskiej „dolinie dronowej”.
Jeśli gospodarka rozwija się dlatego, że dysponuje tanią energia, dużym i chłonnym rynkiem, potencjałem inwestycyjnym oraz młodą, wykształcona i chcącą pracować siłą roboczą, to Polska i polscy przedsiębiorcy, wespół z ukraińskimi partnerami, są dziś w stanie dysponować wszystkimi tymi atutami. Brak im jedynie rozumnego wsparcia państwa, które winno budować instytucjonalne warunki bezpieczeństwa inwestycji i naszych przewag konkurencyjnych. Chcielibyśmy, inicjując w S&F projekt „Polska na Ukrainie”, zmusić nasze państwo, aby ułatwiło naszemu biznesowi wykorzystanie historycznej szansy, jaką może być dla niego odbudowa Ukrainy, a niejako „przy okazji” samo się unowocześniło